Główny inspektor pracy: walczę o to, żeby płaca minimalna była płacą zasadniczą (wywiad)

Od lat walczę o to, żeby płaca minimalna była płacą zasadniczą – powiedział PAP główny inspektor pracy Marcin Stanecki. Podkreślił, że dziś kwotę, jaką pracodawca wpisze w rubryce płaca zasadnicza, ogranicza tylko jego fantazja, bo może to być np. jeden złoty.

PAP: Kiedy w Polsce zostanie wprowadzona dyrektywa o równości płac?

Marcin Stanecki: Wdrażanie unijnych dyrektyw nie jest prostym zadaniem, dlatego Państwowa Inspekcja Pracy chce się podzielić swoimi doświadczeniami, być przydatna. Osobiście zgłosiłem udział w pracach zespołu, który będzie pracował nad wdrożeniem tej dyrektywy.

PAP: O co w niej chodzi?

M.S.: O to, żeby mężczyzna i kobieta za jednakową pracę, która przynosi takie same efekty, dostawali wynagrodzenie tej samej wysokości, żeby nie było różnic płacowych z tego powodu, że ja jestem mężczyzną, a pani kobietą. Przy czym nadal takie czynniki, jak kwalifikacje, umiejętności, wiedza i doświadczenie będą brane pod uwagę.

PAP: Firmy będą zobowiązane składać raporty na temat luki płacowej w swoich przedsiębiorstwach. Kto je będzie kontrolował?

M.S.: Państwowa Inspekcja Pracy. Jestem przekonany, że to będzie nasze nowe zadanie. Już dzisiaj mamy skargi dotyczące dyskryminacji, w tym płacowej, nie jest to jednak duża liczba – ok. 3 proc. wszystkich skarg wpływających do PIP.

PAP: Według mojej wiedzy luka płacowa w Polsce jest jedną z najniższych w krajach europejskich.

M.S.: Tak, takie stanowisko prezentuje także resort rodziny, pracy i polityki społecznej. Z jego danych wynika, że luka płacowa rzeczywiście jest niewielka.

PAP: Wobec tego, czy warto zmieniać prawo, żeby zasypać jakiś wyimaginowany rów?

M.S.: Jesteśmy krajem Unii Europejskiej, więc mamy obowiązek wdrożyć tę dyrektywę do połowy 2026 r. Czas leci szybko, więc powinniśmy z wyprzedzeniem podjąć działania nad kształtem polskiej regulacji. Tym bardziej że wiele firm w naszym kraju będzie musiało na nowo przemyśleć swoją politykę płacową.

Jestem przekonany, że wejście w życie tych przepisów będzie korzystną zmianą dla wielu osób, np. tych, które biorą udział w rekrutacji. Będą wiedziały, jakie widełki płacowe oferuje pracodawca, czy są zainteresowane taką ofertą. Będzie to także korzystne dla pracodawców, gdyż nie będą tracili czasu i środków na rozmowy rekrutacyjne, które do niczego nie prowadzą.

PAP: Dziś to głównie pracownicy nie chcą tracić czasu na rozmowy z firmą, jeśli nie wiedzą, ile będą w niej zarabiali.

M.S.: Dokładnie. Ja także, kiedy szukałem pracy, traciłem mnóstwo czasu na bezowocnych rozmowach, bo rezygnowałem z podjęcia pracy, kiedy proponowane wynagrodzenie było zbyt niskie.

PAP: Wdrożenie tej dyrektywy oznacza nałożenie kolejnego biurokratycznego obowiązku na przedsiębiorców, więc nie będą pewnie szczęśliwi.

M.S.: Pamiętajmy o pozytywach. Moim zdaniem sytuacja kobiet na rynku pracy jest zdecydowanie trudniejsza niż mężczyzn. Opowiem historię ze swojego życia: wiele lat temu wpadłem na pomysł, żeby zostać asystentem sędziego. Taki sam pomysł miała moja żona, która długo się przygotowywała do rozmowy rekrutacyjnej, była świetnie przygotowana merytorycznie i tak też zaprezentowała się w jej trakcie. Ja opowiadałem różne historie, niekoniecznie związane z pytaniem, więc byłem pewien, że zostanie wybrana moja żona. Okazało się, że nie – to ja dostałem szczęśliwy los. Kiedy podczas kolejnej rozmowy zapytałem pana sędziego, dlaczego tak się stało, odpowiedział: bo jest pan facetem. I faktycznie, byłem jedynym mężczyzną spośród piątki osób kandydujących na to stanowisko.

PAP: Wziął pan tę robotę?

M.S.: Nie. Raz, że miałbym poczucie nielojalności wobec własnej żony. Dwa, bo uznałem, że kryterium wyboru sprowadzające się do męskich spodni uwłacza mojej godności.

PAP: Rozumiem. Jednak, moim zdaniem, realny problem, większy niż ta luka płacowa, jest związany z płacą minimalną.

M.S.: Kocham ten temat, to jest moja pasja, od lat walczę o to, żeby płaca minimalna była płacą zasadniczą. Obecnie płaca minimalna w Polsce wynosi 4300 zł brutto, co nie znaczy, że pracownik może tyle dostać jako wynagrodzenie zasadnicze. Kwotę, jaką wpisze w rubryce „wynagrodzenie podstawowe” pracodawca, ogranicza tylko jego fantazja. Jeśli zechce, może w nią wpisać jeden złoty, dwa albo dziesięć. Jest to możliwe, bo na wynagrodzenie minimalne składa się wiele składników. Np. pracodawca może dać dodatkowo pani premię za to, że skończyła pani kurs jogi. W ten sposób uzupełniłby różnicę między wynagrodzeniem podstawowym a minimalnym.

W ostatnich latach udało się wyprostować wiele patologii w tym zakresie. Np. od 1 stycznia 2003 r. wyłączono z tych dodatków odprawę emerytalno-rentową, nagrodę jubileuszową i wynagrodzenie za pracę w godzinach nadliczbowych.

W 2017 r. ustawodawca wyłączył z tego także dodatek za pracę w porze nocnej, co było bardzo dobrym rozwiązaniem, bo zgodnie z poprzednimi regulacjami człowiek, niezależnie od tego, czy pracował w dzień, czy w nocy, wciąż zarabiał minimalnie, choć praca w godzinach nocnych odbija się na zdrowiu i sprawia, że ludzie ją wykonujący, krócej żyją. Z kolei w 2020 r. został wyłączony z płacy minimalnej dodatek stażowy. To także był paradoks: osoba, która miała np. 20 lat stażu i ta, która dopiero się przyjęła do pracy, zarabiały tyle samo, bo prawo na to pozwalało. I jak tu budować zaufanie pracowników do państwa i stanowionego przez nie prawa, skoro pozwala ono na takie niesprawiedliwe traktowanie?

PAP: Ponoć rynek ma to wszystko wyrównać.

M.S.: Nie wyrównuje, o czym obydwoje doskonale wiemy. Ale pójdźmy dalej: w 2024 r. z katalogu niedozwolonych dodatków do płacy minimalnej zniknęły dodatki za pracę w szczególnych warunkach, choć to przeszło niemal bez echa, gdyż dotyczy niewielkiej grupy pracowników.

PAP: I co dalej?

M.S.: Teraz, korzystając z tego, że musimy zmienić ustawę o wynagrodzeniu minimalnym, gdyż wymaga tego od nas UE, powstał pomysł, żeby to minimalne wynagrodzenie było wynagrodzeniem zasadniczym i żeby do niego nie wliczać nagród i premii. Jeśli się to uda, udowodnimy, że jesteśmy europejskim krajem XXI w.

Nie może być tak, że premia czy nagroda za nadzwyczajne osiągnięcia są wliczane do płacy minimalnej. To jest bez sensu i demotywuje ludzi. Zwracam uwagę, że Kodeks pracy stanowi, że pracownikom, którzy dzięki wzorowemu wypełnianiu obowiązków, przejawianiu inicjatywy w pracy i podnoszeniu jej wydajności i jakości przyczyniają się szczególnie do wykonywania zadań zakładu, mogą być przyznawane nagrody i wyróżnienia.

Skoro tak, to czy wypłacanie nagrody jako wyrównania do wynagrodzenia, aby osiągnęło wysokość minimalnego wynagrodzenia, jest zgodne z zasadami współżycia społecznego? Moim zdaniem jest to klasyczne obejście przepisów i naruszenie zapisów ustawy o minimalnym wynagrodzeniu za pracę, Kodeksu pracy, a nawet konstytucji. Nie możemy tolerować fikcji i legalizować rozwiązań sprzecznych z podstawowymi zasadami prawa pracy i z etyką.

Lepiej zatem przywrócić w prawie pracy właściwe rozumienie pojęć takich, jak nagroda, premia czy wyrównanie minimalnego wynagrodzenia. Przypominam także, że jeżeli w danym miesiącu z uwagi na terminy wypłat niektórych składników wynagrodzenia lub rozkład czasu pracy pensja pracownika jest niższa od wysokości minimalnego wynagrodzenia, zatrudniony ma prawo do wyrównania. A praktyka poszła w kierunku wyrównywania minimalnego wynagrodzenia nagrodą lub innym składnikiem. To bardzo złe zjawisko i najwyższy czas je ukrócić.

PAP: Projekt tej ustawy jest projektem rządowym. Na jakim jest on etapie?

M.S.: Jest w fazie uzgadniania i czekamy na efekt końcowy. Moim zdaniem bardzo istotna jest w nim nie tylko kwestia płacy minimalnej, ale także rozwiązania dotyczące sytuacji kryzysowych, kiedy rośnie inflacja, jak to było w 2022 r., kiedy przekroczyła 14 proc. W kolejnym roku skorzystaliśmy z zapisu, że w takiej sytuacji trzeba dwukrotnie w ciągu roku przeliczyć stawkę minimalnego wynagrodzenia, żeby pracownicy nie stracili. Podobnie było też w tym roku.

PAP: Są jeszcze jakieś rewolucyjne rozwiązania w tym projekcie?

M.S.: Pewną rewolucją będzie wzrost kar za przestępstwa przeciwko pracownikom. Obecnie nasze sankcje nie mają charakteru odstraszającego, gdyż wielu pracodawców woli zapłacić karę w wysokości tysiąca złotych niż zmieniać cokolwiek w swojej organizacji. Nadal będą to kary, które dyrektor czy wiceprezes odpowiedzialny za kadry będzie bez problemu mógł zapłacić z własnej kieszeni. W tych zmianach chodzi o symboliczny sygnał dla biznesu: państwo podnosi kary, bo nie toleruje łamania prawa kosztem pracowników.

PAP: Myśli pan, że ta ustawa przejdzie?

M.S.: Bardzo w to wierzę. Zwłaszcza że będzie ona rozpisana na trzy lata, co pozwoli różnym podmiotom, które są dziś jej przeciwne, przygotować się do jej wdrożenia.

PAP: Dlaczego są podmioty przeciwne wdrożeniu tych regulacji? Przecież i tak są zobowiązane do odprowadzania składek emerytalnych od każdej z wymienionych przez pana pozycji. Więc gdzie te oszczędności?

M.S.: Chodzi o pieniądze, czyli możliwość obniżania wypłat za pracę w godzinach nadliczbowych. Im mniejsza pensja zasadnicza, tym mniej warta godzina nadliczbowa, to może być kilka złotych, jak się to dobrze skalkuluje. Poza tym ta zmiana dotyczy wąskiej grupy pracodawców. Wprowadzenie tego minimalnego standardu nie powinno mieć wpływu na naszą gospodarkę. W większości polskich zakładów pracy nie ma pracy w godzinach nadliczbowych, a wynagrodzenia są na wyższym poziomie niż minimalny.

 

Skomentuj