Gliwicka prokuratura umorzyła śledztwo ws. katastrofy w kopalni CSM Stonawa

Gliwicka prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie katastrofy w czeskiej kopalni CSM Stonawa Północ, gdzie ponad cztery lata temu w wyniku zapalenia i wybuchu metanu zginęło 13 górników, w tym 12 Polaków. Nie doszło do naruszenia przepisów lub niedopełnienia obowiązków – uznali śledczy.

PAP uzyskała w czwartek szczegóły postanowienia o umorzeniu postępowania. Gliwicka prokuratura prowadziła je równolegle ze śledztwem czeskich służb, które również w ostatnim czasie zakończyły swoje czynności.

„W toku postępowania nie ustalono (…), aby wystąpienie zdarzenia będącego przedmiotem postępowania i jego dalszy przebieg było wynikiem działania lub zaniechania jakichkolwiek osób. Jak wynika z pozyskanych w toku śledztwa opinii biegłych, działania osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i higienę pracy w kopalni były zgodne z obowiązującymi w chwili zdarzenia na terenie Republiki Czeskiej przepisami” – uznała gliwicka prokuratura.

Według ustaleń śledztwa, bezpośrednią przyczyną tragedii było nagłe uwolnienie dużych ilości metanu, do którego doszło na skutek „zjawiska geomechanicznego”; nikt nie miał to wpływu. Sam wybuch zainicjowało tarcie o element obudowy pręta, który nawinął się na tzw. organ urabiający kombajnu. Specjaliści ustalili, że w sumie doszło do trzech wybuchów metanu; za trzecim razem wybuchł także pył węglowy.

Pojawienie się metanu podczas normalnej eksploatacji musiało być nagłe i załoga nie mogła w danej chwili z wyprzedzeniem zareagować na powstałą sytuację – wskazała prokuratura. Oceniono też, że nikt nie manipulował czujnikami metanu.

„W toku postępowania nie ujawniono jakichkolwiek dowodów ingerencji w działające w rejonie bezpośredniego miejsca zdarzenia urządzenia do pomiaru stężeń metanu, a biegli szczegółowo odnieśli się do pomiarów zarejestrowanych na innych urządzeniach” – zaznaczyli prokuratorzy.

Do wypadku w czeskiej kopalni CSM Stonawa Północ w Stonawie koło Karwiny doszło 20 grudnia 2018 r. po południu. W wyniku zapalenia i wybuchu metanu ponad 800 m pod ziemią zginęło 13 górników, w tym 12 Polaków. 10 innych górników zostało rannych. Ciało jednej z ofiar wydobyto krótko po tragedii, a zwłoki trzech kolejnych górników – 23 grudnia. Ze względu na panujące w kopalni ekstremalne warunki, później rejon katastrofy na kilka miesięcy odgrodzono specjalnymi tamami. Pozostałe ciała wydobyto dopiero wiosną kolejnego roku.

Postępowanie było prowadzone pod kątem nieumyślnego sprowadzenia katastrofy na skutek niedopełnienia obowiązków przez osoby odpowiedzialne za bezpieczeństwo i higienę pracy oraz nieumyślnego narażenia górników na niebezpieczeństwo przez sztygara odpowiedzialnego m.in. za pomiar stężeń metanu. W pierwszym punkcie postanowienia prokuratura umorzyła śledztwo uznając, że nikt nie przyczynił się do katastrofy. Sprawę sztygara umorzono ze względu na brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzanie popełnienia przestępstwa.

Śledztwo, wszczęte po wypadku w Prokuraturze Okręgowej w Gliwicach, powierzono w całości Komendzie Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Równolegle postępowanie prowadziła policja w Karwinie pod nadzorem tamtejszej prokuratury. Powołano też polsko-czeski zespół dochodzeniowo-śledczy, w którym w charakterze specjalistów po stronie polskiej weszli pracownicy Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach.

Polacy i Czesi podczas wspólnych spotkań omawiali m.in. kwestie związane z pozyskanymi opiniami biegłych i określali dalsze kierunki prowadzonych równolegle postępowań, a także analizowali problemy związane z odmiennością polskich i czeskich przepisów górniczych. Do zdarzenia doszło na terenie Republiki Czeskiej, w związku z czym jego ocena prawna musiała być prowadzona z uwzględnieniem przepisów obowiązujących na terenie tego kraju – zaznacza prokuratura.

Większość ofiar katastrofy stanowili Polacy, zatrudnieni przez firmę z Jastrzębia-Zdroju, która w czeską kopalnią podpisała kilka umów na prowadzenie w niej prac. W lipcu 2018 r. pracownicy tej firmy rozpoczęli drążenie chodnika biegnącego równolegle do ściany wydobywczej.

Wraz z postępem prac dochodziło do stałego wzrostu stężeń metanu, dlatego – aby kontynuować prace – określono nowe procedury bezpieczeństwa, tj. wydano zgodę na podwyższenie do 1,5 proc. dopuszczalnego stężenia metanu podczas robót, wprowadzając jednocześnie dodatkową wentylację. Dotyczyło to zarówno drążonego chodnika, jak i samej ściany wydobywczej. Mimo to, wciąż często dochodziło do wyłączania prądu, gdy poziom gazu był zbyt wysoki.

Znaczące przekroczenia stężeń metanu wykazały także pomiary wykonane dzień przed wybuchem. Zatrzymano wówczas prace i wycofano załogę ze ściany. Jednak pomiary przeprowadzone 20 grudnia na rannej zmianie wykazały, że skład atmosfery jest już prawidłowy. Po pracach doszczelniających i ustabilizowaniu przepływu powietrza, w porozumieniu z dyspozytorem, włączono prąd w ścianie. Na popołudniowej zmianie do pracy w tym rejonie wróciło m.in. kilkunastu górników z Polski.

W trakcie robót pojawiały się problemy z działaniem przenośnika ścianowego, który dwukrotnie został zablokowany. Z ustaleń śledztwa wynika, że przenośnik zatrzymał się o godzinie 17.15 z powodu przeciążenia i aż do wybuchu nie pracował. Minutę później zatrzymał się także kombajn. Czujniki metanu nie wyłączyły energii elektrycznej w tej części kopalni, ponieważ nie zarejestrowały przekroczenia progów stężeń metanu.

Jak zaznaczają śledczy, tuż przed wybuchem, o 17.16 w przestrzeni zawałowej ściany i chodnika wydechowego zarejestrowano małe – jak to nazwano – „zdarzenie geomechaniczne”, skutkujące uwolnieniem i pojawieniem się metanu z przestrzeni zawału górnej części ściany, w stężeniu przekraczającym granicę wybuchowości. Do wybuchu doszło o tej samej godzinie – 17.16. Gaz wydzielał się intensywnie prawdopodobnie z ociosu ścianowego w strefie uszkodzeń tektonicznych. Biegli zaznaczyli, że z perspektywy ocenianych skutków wybuchu – musiało być także inne źródło tego gazu.

Specjaliści wskazali, że żaden z czujników nie zarejestrował przekroczenia stężenia metanu ponad dozwoloną granicę w czasie bezpośrednio „przed zdarzeniem nadzwyczajnym”, jak również nie doszło do wyłączenia energii elektrycznej.

W ramach polskiego śledztwa przesłuchano m.in. szefa i pracowników jastrzębskiej firmy, która wykonywała prace, a także górników, którzy 20 grudnia 2018 r. pracowali na czwartej zmianie. Śledczy korzystali również z protokołów przesłuchań świadków prowadzonych przez czeskie organy ścigania oraz zasięgnęli specjalistycznych opinii biegłych z zakresu górnictwa. Ponadto korzystano z dokumentów przekazanych przez Czeski Wyższy Urząd Górniczy, które zostały uznane przez polską prokuraturę za szczegółowe, wyczerpujące i wiarygodne.

Jak wskazali biegli, po pierwszym wybuchu i rozejściu się płomienia w wyrobisku, doszło do ponownego uwolnienia znacznej ilości metanu i ponownego zapalenia tego gazu, a po chwili do trzeciej eksplozji – tym razem metanu i pyłu węglowego. Z opinii wynika, że ogólna szacowana objętość metanu w pierwszym wybuchu wynosiła 41,54 m sześc., w drugim 50,02 m sześc., a w trzecim 46,38 m sześc.

W opinii biegłych, zabezpieczone dokumenty potwierdzają, iż kierownictwo kopalni wdrożyło odpowiednie procedury związane zagrożeniem metanowym – wyrobiska były kontrolowane, wyposażone w odpowiednie czujniki, a skład atmosfery na bieżąco badany przez załogę.

„Pojawienie się metanu w ilości koniecznej do powstania i następującego rozwoju zdarzenia wybuchowego musiało być nagłe i załoga ściany, przyjmując, że przestrzegano przyjęte środki podjęte przez kierownika ruchu zakładu górniczego, nie mogła na to w danej chwili z wyprzedzeniem zareagować” – wskazała prokuratura.

Prowadzący postępowanie dopatrzyli się uchybień w użytkowaniu metanomierza przez sztygara zmianowego, którego czujnik na kilka godzin przed katastrofą wskazywał podwyższone stężenia metanu. Śledczy ocenili jednak, że nie można jednoznacznie określić, w których miejscach faktycznie doszło do przekroczenia stężenia gazu, oraz czy sztygar mógł naruszyć swoje obowiązki.

Ustalono, iż analizator używany przez sztygara nie zapisuje danych o położeniu. Biegli ocenili, że sztygar mógł być – jak wynika z jego zeznań – za barierą wentylacyjną, czyli w miejscu, gdzie nie mogą przebywać pracownicy – w takiej sytuacji nie było konieczne wycofanie załogi. Tezę te wspierają wyniki pomiarów z innych czujników, które nie zarejestrowały przekroczenia dopuszczalnych stężeń metanu.

Pojawienie się metanu – jak oceniono – nie musiało jeszcze oznaczać wybuchu. Doszło do niego w związku z pracą kombajnu, na którego tzw. organ urabiający nawinął się stalowy pręt. Pręt ten w czasie pracy kombajnu tarł o całą szerokość stropnicy, doprowadzając do zapłonu mieszkanki metanu i powietrza. Używanie tego typu prętów było i jest dozwolone w kopalni – zaznaczają śledczy.

Skomentuj