Białystok/ Kończy się proces ws. śmiertelnego wypadku w wysokim silosie z otrębami

Kończy się proces dotyczący śmiertelnego wypadku w wysokim silosie, do którego doszło ponad dwa lata temu w jednej z białostockich firm. W piątek sąd przesłuchał inspektora pracy, autora protokołu z kontroli. To prawdopodobnie ostatni świadek, strony nie zgłosiły kolejnych.

Proces został odroczony na razie bezterminowo, bo obrońca ma dostarczyć do akt sprawy dokumenty, które wskazał Sąd Rejonowy w Białymstoku. Jeśli nie będzie nowych wniosków dowodowych, na kolejnej rozprawie strony powinny wygłosić mowy końcowe.

Proces związany jest z wypadkiem z czerwca 2020 roku. Na terenie firmy zajmującej się przetwórstwem zbożowym, której jeden z oddziałów mieści się w Białymstoku, w betonowym silosie o wysokości ok. dziewięciu pięter, prowadzone były prace polegające na usuwaniu zbrylonych, zbitych warstw otrębów, które zawisły na dużej wysokości.

Aby to zrobić, pracownicy wchodzą do środka od góry (tylko stamtąd jest dostęp) i pracują zawieszeni na linach. W czasie tych prac doszło do oderwania się takiej warstwy otrębów od którejś ze ścian silosu i przysypania nimi pracownika; mężczyzna zmarł.

Akcja ratownicza trwała dwie doby; mimo że ciało mężczyzny udało się odnaleźć w dniu wypadku wieczorem, to zwłoki wydobyto dopiero dwa dni później. Straż pożarna informowała wtedy, że ciało mężczyzny znajdowało się w wąskim leju między zbitą i twardą warstwą otrębów, dlatego było trzeba najpierw usunąć zbitą masę i dopiero wtedy było możliwe podniesienie do góry i wydobycie ciała mężczyzny.

W sumie z silosu wydobyto 20 ton otrębów, by dotrzeć i wydobyć ciało zmarłego.

Okoliczności wypadku badała Prokuratura Rejonowa Białystok-Południe. Ostatecznie zarzuty postawiła dyrektorowi firmy, na terenie której doszło do wypadku. Zarzuciła mu, że jako szef firmy odpowiedzialny za działalność, w tym za bezpieczeństwo i higienę pracy, umyślnie naraził pracownika (zewnętrznej, wynajętej do prac firmy) na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkich obrażeń.

W ocenie śledczych, to do jego obowiązków należało dopilnowanie, by pracownik mógł pracować z pomostu, na którym mógłby wewnątrz silosu stanąć. Zarzucono mu też, że nie dopilnował, by zostało wyłączone urządzenie elektryczne (tzw. ślimak), które wciąż pracowało na dole silosu, nie było też oświetlenia.

Prokuratura zwraca też uwagę na dopuszczenie pracownika do pracy w przestrzeni ograniczonej niezgodnie z procedurą firmy, np. bez nadzoru innego pracownika nad pracami, bez ważnych badań lekarskich i ważnego szkolenia bhp i brak opracowania stosownej instrukcji prowadzenia prac w silosie. Oskarżony zarówno w śledztwie, jak i przed sądem, nie przyznał się do zarzutów.

W piątek Sąd Rejonowy w Białymstoku przesłuchał inspektora Okręgowego Inspektoratu Pracy, który niedługo po wypadku był na miejscu, zbierał tam informacje, m.in. rozmawiał ze świadkami i uczestnikami akcji ratowniczej, a ostatecznie sporządził protokół z kontroli.

Świadek mówił o tym, co o przyczynach wypadku powiedzieli mu dwaj mężczyźni, którzy razem z poszkodowanym realizowali zlecenie oraz jak ten pracownik był zabezpieczony podczas pracy. Działania w silosie były prowadzone w sposób alpinistyczny, tzn. mężczyzna używał uprzęży i był asekurowany linami – główną i asekuracyjną.

Gdy doszło do osunięcia się otrębów, został wciągnięty do otworu w ich warstwach i zasypany. Podczas próby wyciągnięcia za linę główną, doszło do jej zerwania. Do końca nie wiadomo, dlaczego wypięła się lina asekuracyjna, bo dała się luźno wyciągnąć.

Inspektor mówił o przepisach, których przestrzeganie jest wymagane podczas pracy w takich obiektach, jak silos zbożowy. Np. niedopuszczalne jest opuszczanie pracownika do komory ze zbożem poniżej nawisu ziarna, uwalnianie się z linki asekuracyjnej i urządzenia chroniącego przed upadkiem z wysokości.

Zwracał uwagę, że prace w zbiornikach należą do szczególnie niebezpiecznych, firma musi dysponować m.in. zezwoleniem na wejście do takiej przestrzeni zamkniętej.

Przesłuchiwany w śledztwie – odwołując się do protokołu – inspektor zeznał, że nie udało się ustalić, czy lina była stale naprężona czy luźna. „Nie wiem, czy był wybierany luz na linie. Myślę, że gdyby nie było luzu na linie głównej i asekuracyjnej, i były one napięte, to istniałoby duże prawdopodobieństwo, że nie zostałby on (pracownik) wciągnięty” – mówił inspektor w zeznaniach, które odczytywał sąd. Nie wykluczył też, że mężczyzna mógł pracować pod nawisem otrębów.

 

Skomentuj